Czy można być za blisko własnych dzieci? Za bardzo pomagać, troszczyć się? Czy nadopiekuńczość jest przejawem miłości? Wraz z dorastaniem dzieci jawna kontrola powinna ustąpić dyskretnemu towarzyszeniu.
Dzięki temu rodzice mają czas na dokonywanie pozytywnych zmian we własnym życiu, w tym na skupienie się na relacji małżeńskiej, realizowanie roli babci i dziadka czy rozwijanie zainteresowań. Niektórym jednak niezwykle trudno jest dać dzieciom przestrzeń do samodzielnego i dorosłego życia, a co gorsza argumentują to dbaniem o ich dobro.
Jesteś całym moim światem
Czasami spotykam matki, które są obecne w życiu swojego dziecka, najczęściej syna, 24 godziny na dobę. Odprowadzają go do szkoły, szykują ulubione potrawy, spędzają z nim cały wolny czas. Załatwiają za niego wszelkie trudniejsze sprawy – proszą o zmianę niskiej oceny w szkole, rozmawiają z kolegą, który powiedział ich dziecku coś przykrego. Wszelkie niepowodzenia syna odbierają jako osobistą klęskę, a za brak sukcesów obwiniają wszystkich wokół. Bywa, że omawiają z dzieckiem problemy dorosłych, radzą się, wylewają swoje żale. Mogą także ciągle spać w jednym łóżku z kilku- lub kilkunastoletnią pociechą. Takie matki zazwyczaj nie chcą zmian, nie widzą bowiem w swoim funkcjonowaniu niczego niewłaściwego. Zmian na ogół chcą mężowie, którzy oddali miejsce u boku żony synowi lub córce. W takiej sytuacji mąż często jest przez żonę sprowadzany do roli osoby zarabiającej pieniądze. Odczuwa ona ulgę, gdy współmałżonek przebywa dłużej w pracy, a po niej zasiądzie przed telewizorem, przy którym uśnie. Ona w tym czasie może przelewać pokłady swojej czułości i troski na ukochane dziecko.
Zazwyczaj to matki wpadają w pułapkę nadopiekuńczości. Ich dewizą życiową zdaje się być wtedy poświęcanie się dla dziecka. I niejednokrotnie poświęcają własny rozwój, relację małżeńską, kontakty z innymi ludźmi. Czy jest to poświęcenie bezinteresowne? I czy taki rodzaj poświęcenia jest dobry i wskazany? Nadopiekuńczość nie jest korzystnym modelem wychowawczym. Niejednokrotnie jest podłożem licznych zranień. Nadopiekuńcza matka nie tworzy optymalnych warunków dla rozwoju własnego dziecka, podobnie jak nie robi tego matka odrzucająca, która jawnie zaniedbuje swoje dziecko. Często taka postawa jest sposobem na ukrycie się przed światem, który rodzi w kobiecie lęk. Lęk może budzić także relacja z mężem, wymaga ona bowiem ciągłego wysiłku, przebaczenia, wychodzenia naprzeciw. Dziecko natomiast nie stawia takich wymagań, ono akceptuje matkę w całości, poszukuje nieustannie kontaktu z nią, pozwala poczuć się ważną i potrzebną. Za macierzyństwem można się ukryć, nie rozwiązując swoich problemów. Cierpi na tym dziecko, które mimo ogromnej troski i opieki jest traktowane przez matkę przedmiotowo. Ma ono zaspokajać jej potrzeby psychiczne, bo przecież ona dla niego „poświęciła” wszystko inne.
Poświęcenie – transakcja wiązana
Co się dzieje, kiedy dziecko dorasta i zaczyna walczyć o coraz większą samodzielność? Nadopiekuńczej matce usuwa się grunt spod nóg, nie jest ona bowiem już niezbędna, zaczynają odżywać skrywane dotąd lęki i są jeszcze silniejsze niż dawniej. Relacja z mężem jest już mocno nadwerężona i być może mija kilkanaście lat, odkąd przestał on walczyć o głębszy kontakt z żoną. Przychodzi moment, kiedy dorosłe dziecko zaczyna opuszczać domowe gniazdo. Dla nadopiekuńczej matki jest to niezwykle trudne doświadczenie. Będzie musiała w końcu zająć się sobą. Może jednak kurczowo trzymać się dawnego sposobu życia – być wszechobecną teściową, próbować kontrolować życie dorosłego dziecka. Poświęcająca się matka w pewnym momencie zacznie wymagać takiego samego poświęcania się ze strony dorosłego dziecka. Ona dała mu całą siebie i takiej wyłączności zacznie świadomie, a częściej nieświadomie wymagać. Nie będzie prosiła o pomoc, ale o rezygnację z siebie dla niej. Gdy młody człowiek nie przeciwstawi się takiej postawie, może mieć duże trudności z wejściem w samodzielne i dojrzałe życie.
Odzyskać utracone
Jak sobie radzić z własnymi tendencjami do nadopiekuńczości? Przede wszystkim należy uświadomić sobie, że dziecko nie jest naszą własnością, jest natomiast osobą odrębną od nas, żyjącą swoim życiem, innym od naszego. Dziecko nie potrzebuje naszego poświęcania się rozumianego jako rezygnacja z dążenia do rozwoju czy dbania o małżeństwo. Mało tego, to właśnie taka realizująca się matka jest mu potrzebna. Przed powołaniem do macierzyństwa znajduje się przecież powołanie do małżeństwa i jest tak nie bez przyczyny. Poświęcanie czasu małżonkowi przy niezaniedbywaniu dzieci nie zabiera im niczego, a daje w zamian to, co nieocenione – szczęśliwych rodziców. W relacji małżeńskiej wypełnia się zaś kobieca potrzeba wyłączności czy rezygnacji z własnych planów na rzecz tych wspólnych. To w tej relacji można znaleźć psychologiczną siłę do radzenia sobie z tkwiącym w nas lękiem i obawą przed życiem.
Należy więc nadać swoim działaniom właściwy kierunek. Powrócić do źródła własnego małżeństwa i skupić się na budowaniu tej relacji. Być mądrą babcią. Poszukiwać nowych pasji. Obdarzyć innych zaufaniem, wierząc, że podejmują właściwe życiowe decyzje. Zajmując się sobą, uwolnić dorosłe dzieci od poczucia winy i pozwolić im odetchnąć pełną piersią.
Mamo, pozwól mi dorosnąć - Aneta Pisarczyk
Źródło: http://prasa.wiara.pl